„Biada beztroskim na Syjonie i zadufanym na górze Samarii, wybitnym obywatelom pierwszego z ludów, którzy czują się jak bogowie w domu Izraela! Idźcie do Kalne i zobaczcie, a stamtąd przejdźcie do Chamat-Rabba i zstąpcie do Gat filistyńskiego. Czy jesteście lepsi niż te królestwa? Czy wasz obszar jest większy niż ich obszar? Oddalacie od siebie myśl o dniu nieszczęścia, a przybliżacie zgubę i gwałt. Wylegują się na łożach z kości słoniowej i rozciągają się na swoich dywanach, zjadają jagnięta z trzody i cielęta z obory. Pobrzękują na strunach lutni, jak Dawid wymyślają sobie instrumenty muzyczne, piją wino z czasz ofiarnych i namaszczają się najlepszymi olejkami, lecz nie boleją nad zgubą Józefa. Przeto teraz pójdą na wygnanie na czele wygnańców i ustanie ucztowanie hulaków” [Amos 6:1-7]

Wstęp

Był taki czas w Izraelu, gdy jego obywatele czuli się jak bogowie. Byli tacy duchowi, tacy beztroscy i zadufani w sobie, że przestali zauważać, iż nie są lepsi od otaczających ich pogan. Oddalali się od Boga coraz bardziej, wylegując się na drogich łożach, rozciągając się na dywanach i dobrze jedząc. Ponadto, dogadzali sobie wymyślając instrumenty muzyczne, zaczęli czasz ofiarnych używać w cielesnych celach, namaszczać się najlepszymi olejkami i mówić: „Nic złego nam się stać nie może! Jesteśmy ludem Bożym! Mamy przymierze z Najwyższym i jesteśmy wybrani!” Byli zaślepieni do tego stopnia, że sami przybliżając zgubę i gwałt, ucztowali i hulali. Bóg posłał do nich pewnego pasterza z Tekoa, żeby im to pokazać i zapowiedzieć nadchodzącą katastrofę. Ale oni słuchać nie chcieli – ani jego, ani innych ludzi mówiących o grzechu i zwiedzeniu. Mieli swoich proroków, którzy zapewniali, że nic złego się stać nie może, a będzie tylko lepiej.

Jak wiadomo, to co napisano o Izraelu jest przestrogą dla nas, którzy żyjemy u kresu wieków [I Kor. 10:11]. Dzisiaj Kościół jest w podobnym stanie jak Izrael za czasów Amosa. Tańce, hulanki, swawole, sny o potędze i udziale we władzy, duchowym autorytecie, zdobywaniu miast i wreszcie całego świata, żeby go przygotować na przyjście Pana. Przekonanie o duchowej wyjątkowości, kiedy stan Kościoła każe bić na alarm, bo wierzących coraz trudniej odróżnić od świata. Grzech się pleni, duchowy nierząd w kościołach jest coraz powszechniejszy. Denominacje wywodzące się z Reformacji wracają do Matki Wszetecznic, by tworzyć wspólny ekumeniczny alians, zapierając się tego, za co ginęli Reformatorzy i wszyscy inni uczniowie Jezusa na przestrzeni wieków, którzy woleli stracić życie niż zdradzić Ewangelię w jej czystej postaci.

Oczywiście, ponieważ nie ma nic nowego pod słońcem, tak jak w dawnym Izraelu i dzisiaj podnoszą się głosy sprzeciwu. I podobnie jak wtedy, „dysydenci” zaburzający świetne samopoczucie w Kościele, są „odpowiednio” traktowani. Kamienować ich co prawda nie można, ale „padają mocne słowa”.

Mocne słowa ws krytyki przejawów duchowości

Ostatnimi czasy nasiliła się w naszym kraju kampania przeciwko „łowcom herezji”. Autorzy różnych wypowiedzi mówionych i pisanych występują przeciwko krytyce ekscesów w Kościele mających rzekomo być dowodem działania Ducha Świętego. Te wystąpienia sprawiają wrażenie, jakby konflikt zaistniał na linii „charyzmatycy – nie-charyzmatycy”, albo wręcz „charyzmatycy – anty-charyzmatycy”. Spróbuję się odnieść do niektórych argumentów z punktu widzenia charyzmatyka, ponieważ kreślenie takiej linii konfliktu jak powyżej jest co najmniej nieprecyzyjne.

Zauważyłem, że w niektórych wypowiedziach padają kontrargumenty wobec ostrzeżenia wygłoszonego przez Andrew Stroma z Nowej Zelandii, który sam jest charyzmatykiem, lecz podobnie jak ja i wielu innych ostrzega przed inwazją duchów zwodniczych w Kościele, łudząco podobnie działających jak coś, co jest nazywane duchem kundalini.

Andrew Strom „Kundalini Warning” (PL)

Warto się zapoznać z argumentacją Stroma, jeśli już ktokolwiek nawiązuje do jego materiału, bo stwierdzenie, że duch kundalini nas nie interesuje, jest dowodem na to, że nie interesuje nas argumentacja adwersarzy – ale skoro tak, to po co się do niej odwoływać?

Zaznaczmy zatem, że przede wszystkim istnieją charyzmatycy ostrzegający przed ekscesami w Kościele, które są ogłaszane przez zwolenników jako manifestacje mocy Ducha Świętego. My, czyli tacy charyzmatycy, nie zaprzeczamy ani funkcjonowaniu darów Ducha Świętego we współczesnym Kościele, ani znakom czy cudom, których autorem jest Bóg. Chodzi po prostu o to, że jak nie wszystko jest złotem, co się świeci, tak nie wszystko, co duchowe, jest efektem działania Ducha Świętego.

Argumentacja zwolenników charyzmatycznych ekscesów jest skopiowana z amerykańskiej, która padała już znacznie wcześniej. Te same błędne analogie i tworzenie tzw. „strawmana” - czyli przypisywanie adwersarzom czegoś, co się następnie obala. Te same oskarżenia o „duchową pychę i faryzeizm”. Te same wersety ze Starego Testamentu podane jako sugestia normy i próba „normalizacji” ekscesów w Kościele, polegających na padaniu do tyłu, „upojeniu w Duchu”, drgawkach, niepohamowanym śmiechu, wydawaniu odgłosów zwierzęcych i innych zachowaniach, które przez każdego postronnego obserwatora zostałyby nazwane szaleństwem. Przerabialiśmy to już przy okazji Toronto Blessing, kiedy to nowe i dziwne zjawiska ich promotorzy koniecznie chcieli jakoś usprawiedliwić.

Argumenty wytaczane przeciwko samym „łowcom herezji” omawiamy w osobnym artykule, napisanym już wiele lat temu [1]. Tutaj skoncentrujemy się na tym, co przeczytaliśmy i obejrzeliśmy w ciągu kilku ostatnich dni w internecie.

I tak, niemal zawsze występuje w takich sytuacjach odwołanie do kilku fragmentów Starego Testamentu, czyli tak zwanego „zestawu dyżurnego”. Fragmenty te mają służyć jako biblijne uzasadnienie głównie „padania w Duchu”. Omówimy je teraz pokrótce i pokażemy, dlaczego nie mogą służyć w tym celu.

„(...) Gdy więc wzbił się głos trąb i cymbałów i innych instrumentów do wtóru pieśni pochwalnej dla Pana, że jest dobry i że na wieki trwa łaska jego, świątynia, to jest świątynia Pana, napełniła się obłokiem, tak iż kapłani nie mogli tam ustać, aby pełnić swoją służbę, z powodu tego obłoku, gdyż świątynię Bożą napełniła chwała Pana” [II Kron. 5:13-14]

Wybór tego akurat przekładu następuje dlatego, że... pasuje on do z góry przyjętej tezy. Ponieważ zwolennik „padania” chce udowodnić, że jest ono biblijne, wybiera taki przekład, który sugeruje, że kapłani nie mogli ustać na nogach i „padali w Duchu” - dlatego nie mogli pełnić swojej służby.

Słowo przetłumaczone tutaj jako „ustać” to w oryginale „'amad” i posiada szeroki zakres znaczeń: stać, pozostać, wytrwać, kontynuować, zająć stanowisko, ustanowić, ordynować, stawić przed kimś itd. Biorąc pod uwagę fakt, że akurat ta forma wyrazu występuje we fragmentach wymienionych tutaj:

'Amad w Konkordancji Stronga

należy wnioskować, iż po prostu przekład BW nie oddaje myśli oryginału. Dlatego w innych przekładach polskich mamy:

PBWP „Kapłani nie mogli już dłużej pozostać wewnątrz, żeby sprawować swoją służbę, bo wszystko przenikał obłok. Chwała Jahwe wypełniła bowiem całą świątynię Bożą”

PBG „Tak iż się nie mogli kapłani ostać, i służyć dla onego obłoku; albowiem napełniła była chwała Pańska dom Boży”

PBT „ (…) tak iż nie mogli kapłani tam pozostać i pełnić swej służby z powodu tego obłoku, bo chwała Pańska wypełniła świątynię Bożą”

Jak widać, nie chodzi o przewracanie się kapłanów z powodu obecności Bożego obłoku, tylko o to, że napełnił on świątynię i kapłani nie mogli tam pełnić służby. Czyli werset nie pasuje do uzasadnienia przewracania się wierzących podczas zgromadzeń.

Drugi problem z tym wersetem polega na tym, że przyczyną niemożliwości pozostania w świątyni był obłok napełniający przybytek – a nie fakt, że ktoś kogoś klepnął w czoło, dmuchnął na niego czy zamachnął się marynarką.

Bądźmy również szczerzy – nikt nie zgromadził się wówczas w świątyni po to, żeby doznać przeżyć, o których ktoś mu opowiedział. Twierdzenia, że padanie „pod mocą”, drgawki, spazmatyczny śmiech czy inne ekscesy „nie są żadną naszą tradycją” i dlatego „nie przywiązujemy do tego większej wagi” po prostu mijają się z prawdą. W pewnych środowiskach są traktowane jako manifestacje Bożej mocy i dowód „namaszczenia” nad osobą, która zazwyczaj to wszystko powoduje – czyż nie stąd biorą się kolejki chętnych, żeby „namaszczony mąż Boży” ich przewrócił i czy nie dlatego mamy podczas takich „eventów” całe służby barczystych „łapaczy” dbających o to, żeby przypadkiem ktoś sobie nie rozbił głowy pod wpływem Ducha Świętego?

Interesujące jest również to, że często tę „moc” można przekazywać i osoba dotknięta sama zaczyna „przewracać” innych. Nie zaprzeczam, że Bóg jest w stanie zrobić z każdym człowiekiem rzecz dowolną – w końcu jest wszechmocny. Pytanie tylko, czy to znaczy, że dowolna rzecz, która z człowiekiem się dzieje, zawsze musi pochodzić od Niego? I czy Bóg będzie z człowiekiem robił coś, co zaprzecza nauczaniu przekazanemu nam w Jego Słowie?

Jeden z apologetów tych zjawisk powołuje się na... zamienianie lasek w węże przez Mojżesza, Aarona i czarowników faraona. Następnie próbuje „ironizować”: „Idąc za argumentacją takich łowców herezji moglibyśmy powiedzieć, że to, co zrobili Mojżesz i Aaron jest bardzo podejrzane, bo jeśli egipscy magowie dokonali takiego cudu, co Mojżesz, to to, co on uczynił, jest prawdopodobnie demoniczne”. [2]

No, to poironizujmy trochę. Żeby porównywać to, co się dzieje podczas charyzmatycznych „eventów” z zamienianiem lasek w węże, na początek poprosiłbym któregoś z apologetów tych zjawisk, żeby rzucił swoją laskę o podłogę. Jeśli nie ma laski, to chociaż jakąś sznurówkę, krawat albo kabel. Wtedy będzie podstawa do takich porównań. Bo na razie nie bardzo wiem, co z taką argumentacją zrobić.

Wniosek, który można wyciągnąć z tekstu o laskach Mojżesza, Aarona i czarowników faraona jest taki, że istnieją „rzekome cuda” dokonywane mocą demoniczną. Zresztą Paweł wyraźnie ostrzega, pisząc o Antychryście:

„A ów niegodziwiec przyjdzie za sprawą szatana z wszelką mocą, wśród znaków i rzekomych cudów, i wśród wszelkich podstępnych oszustw wobec tych, którzy mają zginąć, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, która mogła ich zbawić. I dlatego zsyła Bóg na nich ostry obłęd, tak iż wierzą kłamstwu, aby zostali osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, lecz znaleźli upodobanie w nieprawości” [II Tes. 2:9-12]

Skąd wiemy, które cuda i znaki są prawdziwe i od Boga, a które są fałszywe i rzekome? Przede wszystkim, musimy posiadać umiłowanie prawdy i nie mieć upodobania w nieprawości (przypominam, że nieprawość to jest łamanie przykazań i nieposłuszeństwo wobec Słowa Bożego – Mat. 7:15-27). Dopiero wtedy możemy liczyć na to, że Bóg w ramach sądu nie dotknie nas ostrym obłędem. Musimy patrzeć, czy znaki i cuda są potwierdzeniem głoszenia Słowa Bożego jako „całej woli Bożej” [Dz. Ap. 20:27], czy sztuką dla sztuki, mającą popierać zwodnicze teorie wypaczające Pismo, podlane sosem umiejętnej manipulacji tłumem.

Musimy słuchać, czy jest mowa o grzechu, sprawiedliwości i o sądzie, jeśli w ogóle mamy mówić o jakimkolwiek przebudzeniu. Bo jeśli mamy tylko pseudo-duchowe odwoływanie się do cielesnych pożądliwości i łechtanie uszu słuchaczy, to w ogóle nie ma o czym mówić. Czasem wystarczy się przyjrzeć wystrojowi sali, oświetleniu i atmosferze rodem z rockowych koncertów, żeby wiedzieć, o co chodzi. Ale jeśli ktoś uważa, że znaki i cuda są prawdziwe i od Boga tylko dlatego, że dzieją się w kościele, na „chrześcijańskiej konferencji” i ktoś je czyni w imieniu jakiegoś „Jezusa”, to znaczy że już jest zwiedziony i powinien pokutować, wołając do Boga o ratunek przed ostrym obłędem.

Saul z Tarsu został dotknięty przez Pana w spektakularny sposób. Działo się to jednak zanim jeszcze się nawrócił, nikt go nie dotykał i nigdzie nie czytamy w Biblii, żeby miała to być norma w Kościele. Nawet sam Paweł niczego takiego nie sugeruje. Dlatego powoływanie się na moment nawrócenia Saula po prostu jest naciągane i nie ma związku z tematem.

Podobnie jest w przypadku innego fragmentu przywoływanego, żeby „ubiblijnić” padanie:

„Jezus zaś, wiedząc wszystko, co nań przyjść miało, wyszedł i zapytał ich: Kogo szukacie Odpowiedzieli mu: Jezusa Nazareńskiego. Rzekł do nich Jezus: Ja jestem. A stał z nimi i Judasz, który go wydał. Gdy więc im rzekł: Ja jestem, cofnęli się i padli na ziemię” [Jan 18:5-6]

Kto padł na ziemię? Słudzy, którzy przyszli po Jezusa. Czy to byli Jego uczniowie? Nie. Czy ktoś ich dotknął? Nie. Czy leżąc „odpoczywali w Duchu”? O niczym podobnym nie czytamy. Czy Biblia mówi w tym miejscu, że stało się z nimi coś, co wyglądało jak przebudzenie? Nie. Wręcz przeciwnie – dalej czytamy, że ci sami ludzie „pojmali Jezusa i związali go” [werset 12].

Kolejny fragment, który jest stosowany przez zwolenników omawianych ekscesów:

„Toteż gdy go ujrzałem, padłem do nóg jego jakby umarły. On zaś położył na mnie swoją prawicę i rzekł: Nie lękaj się, Jam jest pierwszy i ostatni” [Obj. 1:17]

Powodem upadnięcia Jana był fakt, że UJRZAŁ Pana Jezusa w Jego chwale. Następnie upadł do Jego nóg, czyli na twarz. W dodatku, upadł przerażony. Reakcja Jana wskazuje, że „jak martwy” oznacza stan lęku, a nie brak przytomności. Dlatego Pan powiedział do Jana „nie bój się!”. Czy to przypomina współczesne „padanie w Duchu” podczas różnych „przebudzeń”? Nie. I znów mamy do czynienia z manipulacją świętym tekstem Pisma – w dodatku przez kogoś, kto twierdzi, że działa w zgodzie z Jego przesłaniem!

Padanie, drgawki, spazmatyczny śmiech, zwierzęce odgłosy i inne „manifestacje” nie są efektem takich wizji, jaką miał apostoł Jan, a osoby zachowujące się w ten sposób nie padają Panu Jezusowi do nóg. Pan Jezus dotknął Jana już po tym, jak ten leżał. Dzisiejsi zwolennicy wymienionych ekscesów padają do tyłu po tym, jak ktoś ich dotyka, dmucha na nich albo macha częściami garderoby. Zanim jednak następuje owo dotykanie lub machanie, „ofiara” jest najczęściej wprowadzana w stan podwyższonej sugestywności poprzez odpowiednią muzykę i inne zabiegi sterowania tłumem stosowane również przez ludzi nie mających nic wspólnego z Duchem Świętym. „Technologie” tego rodzaju zostały opisane w książce Hanka Hanegraafa „The Counterfeit Revival” [3]. Polecam.

Pozostając przy próbach „ubiblijnienia ekscesów” należałoby dodać, że logika stosowana przez ich zwolenników jest co najmniej dziwna. Przecież można w Biblii znaleźć wiele innych fragmentów, dzięki którym takie zachowania jak leżenie nago przez całą dobę w zachwyceniu [Saul], chodzenie nago przez 3 lata [Izajasz] czy leżenie na jednym boku przez rok [Ezechiel] stałyby się podczas „przebudzeń” normą. Czytałem kilka tekstów, które stawiają tego typu tezy. To jest podobna zasada jak powoływanie się na Dzień Pięćdziesiątnicy i reakcję prześmiewców na to, że apostołowie zaczęli mówić innymi językami, głosząc wielkie dzieła Boże:

„I napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał. A przebywali w Jerozolimie Żydzi, mężowie nabożni, spośród wszystkich ludów, jakie są pod niebem; gdy więc powstał ten szum, zgromadził się tłum i zatrwożył się, bo każdy słyszał ich mówiących w swoim języku. I zdumieli się, i dziwili, mówiąc: Czyż oto wszyscy ci, którzy mówią, nie są Galilejczykami? Jakże więc to jest, że słyszymy, każdy z nas, swój własny język, w którym urodziliśmy się? Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei i Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii i Pamfilii, Egiptu i części Libii, położonej obok Cyreny, i przychodnie rzymscy, zarówno Żydzi jak prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich, jak w naszych językach głoszą wielkie dzieła Boże.

„Zdumieli się wtedy wszyscy i będąc w niepewności, mówili jeden do drugiego: Cóż to może znaczyć? Inni zaś drwiąc, mówili: Młodym winem się upili” [Dz. Ap. 2:4-13]

Czy ten fragment mówi o tym, że apostołowie zaczęli się zataczać, upadać, głośno śmiać czy coś bełkotać? Nie. Cytuje tylko drwiny szyderców. Jak widać, ktoś, kto bardzo chce nagiąć tekst do założonej tezy, skorzysta nawet z tego, czego tekst NIE MÓWI w sensie opisu wydarzenia, natomiast mówią cytowani bezbożnicy. Poza tym, niepokojące jest również stwierdzenie, że dla osoby nie wiedzącej, czym jest modlitwa językami, stanowi ona bełkot. Wygląda na to, że autorzy takich stwierdzeń nie odróżniają języka od bełkotu. No i apostołowie w tym momencie głosili konkretne dzieła Boże w konkretnych językach zrozumiałych dla obecnych słuchaczy – czy to naprawdę jest to samo, co dzieje się podczas przebudzeniowych „eventów”? A może ktoś znowu coś naciąga, żeby mu wyszło to, co chce w Biblii wyczytać?

Podsumowując ten wątek, widzę bardzo konkretne błędy zwolenników ekscesów charyzmatycznych, które prowadzą ich na bezdroża zwiedzenia, na których szczęśliwie i beztrosko sobie hasają. Do czasu.

Po pierwsze, z wyjątków robią regułę. O co mi chodzi? Już tłumaczę. Otóż zgadzam się, że Bóg może w wyjątkowych przypadkach z własnej inicjatywy zrobić z człowiekiem coś, co nie mieści nam się w głowie. Nie jest to jednak powód, żeby z pojedynczych takich wydarzeń robić regułę i wywoływać takie reakcje u ludzi w sposób sztuczny, wykorzystując podwyższoną podatność na sugestię w pewnych warunkach. Jeszcze gorsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy duchowa pożądliwość mocy tak ogarnie lud, że zrobią sobie cielca i powiedzą: „To jest nasz Bóg”. Duchowe zwierzchności tylko na to czekają i oczywiście bardzo chętnie skorzystają z okazji, urządzając pandemonium w kościele pod szyldem „Ducha Świętego” i pod nazwą „przebudzenia”.

Po drugie, jeśli mamy w takich sytuacjach do czynienia z przebudzeniem, to gdzie jest prawdziwe upamiętanie? Zobaczmy na stosunek do grzechu w miejscach, gdzie takie „przebudzenia” mają miejsce. Gdzie jest bojaźń Boża? Gdzie jest oddzielenie od świata? Niestety, Kościół zamienia się w cyrk.

Ostatni bardziej znany przykład to przebudzenie w Lakeland na Florydzie, gdzie działy się rzeczy jawnie sprzeczne ze Słowem Bożym, gdzie chrzest wodny wyglądał jak kpina z chrztu, „kierownik zamieszania” Todd Bentley został najpierw publicznie ogłoszony apostołem, a następnie rozwiódł się z żoną i ożenił się bodajże z członkinią grupy uwielbiającej.

Andrew Strom słusznie zauważa, że przy okazji nastąpiła kompromitacja całej śmietanki „apostołów” ruchu Nowej Reformacji Apostolskiej z C. Peterem Wagnerem na czele, którzy niewiele wcześniej z wielką pompą ogłosili Bentleya „apostołem”, wkładając mu stosowny pierścień i opowiadając o tym, że w tym momencie dokonuje się w rzeczywistości duchowej „transakcja władzy” czy coś w tym rodzaju. A potem wygłoszono proroctwo, że moc Todda Bentleya będzie wzrastać, jego objawienie będzie wzrastać i tak dalej. Stacey Campbell jeszcze dodała jakieś „słowo od Pana” z taką mocą, że omal jej głowy od tego nie ukręciło... oczywiście świeżo upieczony „apostoł” upadł na podłogę ku uciesze tłumu, co miało prawdopodobnie oznaczać Boże upodobanie w tej całej „ordynacji”.

Niedługo później okazało się, że Todd Bentley się rozwodzi i żeni się z inną (wierzącą) kobietą, która była członkiem jego personelu. Proroctwo „apostołów” okazało się fałszywe, żaden z nich nie miał objawienia o grzechu Bentleya, a całe „przebudzenie” się skończyło. Aż się cisną na usta słowa prawdziwego proroka Jeremiasza:

„Tak, zarówno prorok jak kapłan są niegodziwi, nawet w moim domu znalazłem ich nieprawość - mówi Pan. Dlatego ich droga stanie się jak ślizgawica, poślizgną się na niej w ciemności i upadną; gdyż sprowadzę na nich nieszczęście w roku ich nawiedzenia - mówi Pan.

„Widziałem wprawdzie u proroków Samarii rzeczy gorszące: prorokowali w imieniu Baala i zwodzili mój lud, Izraela. Lecz u proroków Jeruzalemu widziałem zgrozę: Cudzołożą i postępują kłamliwie, i utwierdzają złoczyńców w tym, aby żaden nie odwrócił się od swojej złości; toteż wszyscy stali się dla mnie jak Sodoma, a jego mieszkańcy jak Gomora. Dlatego tak mówi Pan Zastępów o prorokach: Oto Ja nakarmię ich piołunem i napoję ich trucizną, gdyż od proroków Jeruzalemu wyszła bezbożność na cały kraj.

„Tak mówi Pan Zastępów: Nie słuchajcie słów proroków, którzy wam prorokują, oni was tylko mamią, widzenie swojego serca zwiastują, a nie to, co pochodzi z ust Pana! Ustawicznie mówią do tych , którzy gardzą słowem Pana: Pokój mieć będziecie. A do tych wszystkich, którzy kierują się uporem swojego serca, mówią: Nie przyjdzie na was nic złego. Gdyż kto uczestniczył w radzie Pana, by widzieć i słyszeć jego słowo? Kto przyjął jego słowo, by móc zwiastować? Oto zawierucha Pana zrywa się i huragan unosi się kłębami, nad głowami bezbożnych się kłębi. Nie uśmierzy się żar gniewu Pana, aż spełni i urzeczywistni zamysły jego serca; w dniach ostatecznych dokładnie to zrozumiecie” [Jer. 23:9-20]

„W dniach ostatecznych dokładnie to zrozumiecie”. Jeśli kogoś mi w tym wszystkim żal, to ludzi w wyniku zwiedzenia bezkrytycznie poddanych tym „duchowym autorytetom” dlatego, że słyszą od nich to, co chcą słyszeć i sami ich sprowadzają, żeby łechtali im uszy, rzucali na podłogę i pozwalali przeżywać dotknięcie jakiejś mocy. Kościół zmierza ku katastrofie, a siekiera jest już przyłożona do pni drzew. Potrzebna jest pokuta jak w Niniwie, a nie ogłaszanie triumfu Kościoła, który coraz bardziej przekształca się we Wszetecznicę żądną władzy, przeżyć, wrażeń, pieniędzy, zdrowia, i wszystkiego, co oferuje świat, byle miało naklejkę „chrześcijańskie” i szyld z napisem „Jezus”.

Oczywiście, większość z nich „zna głos Pasterza” i „są prowadzeni Duchem”. Przynajmniej tak im się wydaje. No cóż, członkom kościoła w Laodycei najwyraźniej wydawało się podobnie [Obj. 3:17-21].

Po trzecie, zamiast własne przeżycia interpretować w świetle Słowa Bożego, zwolennicy charyzmatycznych ekscesów interpretują Słowo Boże w świetle własnych przeżyć. Stąd bierze się nagminne naginanie Pisma w celu „ochrzczenia” zachowań sprzecznych z owocem Ducha, co wykazaliśmy na kilku przykładach. Przyciśnięci do muru zwolennicy ekscesów robią bardzo pobożną minę i twierdzą, że „nie będą się bawić w wycinanie wersetów” - choć usprawiedliwiając własne przeżycia praktycznie nie robią nic innego!

Po czwarte, ponieważ nie da się obronić Słowem Bożym tego rodzaju zachowań „produkowanych” publicznie, ich zwolennicy stosują zasadę, że najlepszą obroną jest atak. Czyli stosując wobec adwersarzy określenia pejoratywne jak „łowcy herezji”, zarzucają im obłudę, faryzeizm i Bóg wie co jeszcze, bez podania konkretnych przykładów oczywiście. Następnie, próbują wmówić swoim słuchaczom, że krytyka jest tożsama z krytykanctwem, a ekscesy, których bronią, rzekomo są właśnie normą w każdym przebudzeniu i dlatego należy uznać, że pochodzą od Boga.

Niedoinformowani, którzy po prostu chcą się umocnić w swoich przekonaniach pozytywnych wobec ekscesów, być może dadzą się przekonać takimi gołosłownymi zapewnieniami. Natomiast tym, którzy szukają prawdy w omawianym temacie, polecam kilka materiałów, ponieważ oczywiście nie my pierwsi mamy problem z interpretacją przeżyć – mieli je również ludzie usługujący podczas autentycznych przebudzeń, w wyniku których dokonywały się wielkie zmiany, ludzie pokutowali, oddzielali się od świata i zaczynali żyć pobożnie, a nie tylko skakali i padali na kolejnych konferencjach.

Jessie Penn-Lewis, usługująca wraz z Evanem Robertsem podczas przebudzenia w Walii, wspólnie z nim napisała na ten temat książkę pod tytułem „War on the Saints”. Dostępna jest wersja online. Podobne problemy miał Jonathan Edwards, usługujący podczas słynnego przebudzenia w Stanach Zjednoczonych. Oni i inni musieli się zająć rozróżnianiem, czy aby zjawiska występujące podczas modlitw i reakcje ludzi na pewno mają przyczynę w obecności Bożej – nie zakładali naiwnie, że tak musi być. Być może znali Biblię na tyle dobrze, żeby doczytać się tam przypowieści o pszenicy i kąkolu.

W tym momencie warto zwrócić uwagę na jeden bardzo istotny szczegół. Otóż współcześni zwolennicy charyzmatycznych ekscesów powołują się na analogie z przeżyciami podczas różnych przebudzeń – jest to kolejna „metodologia” usprawiedliwiania czegoś, co nie wytrzymuje krytyki. To jest bardzo wygodne w sytuacji, gdy chcemy przekonać przekonanych i/lub tych, którym nie chce się sięgnąć do źródeł albo nie mają takiej możliwości.

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na to, że opisy ówczesnych wydarzeń pochodzą z czasów, kiedy za „eksces” była uważana nawet głośna rozmowa na ulicy, kobieta nie wychodziła na ulicę bez nakrycia głowy, zbyt głośny śmiech w miejscu publicznym był traktowany jako przejaw barbarzyństwa, a klepnięcie kogoś po ramieniu stanowiło gruby nietakt. Próbuje to przybliżyć Nick Needham w artykule „„Was Jonathan Edwards The Founding Father of The Toronto Blessing?”. [4]

Po drugie, różnica między tym, co działo się podczas przebudzeń i tym, co dzisiaj dzieje się podczas charyzmatycznych „eventów” jest taka, że dawniej podczas przebudzeń ludzie nieodrodzeni doświadczali czegoś, co było zaskoczeniem dla wszystkich i co wymagało rozpoznania. Dzisiejsi obrońcy ekscesów „zapominają” o tym, że teraz ludzie w większości odrodzeni (albo uważający się za odrodzonych) specjalnie przyjeżdżają po to, żeby ktoś im „udzielił” jakiejś „mocy” - najczęściej poprzez dotknięcie, a zawsze przez wiarę, bo na tę „moc” trzeba się otworzyć. Rzecz się dzieje najczęściej w kościele lub na chrześcijańskiej konferencji, a nie podczas ewangelizacji. Nie ma mowy o zaskoczeniu – jest wręcz nakłanianie, żeby „przyjąć namaszczenie”. A przekazywanie tych rzeczy wygląda identycznie jak przekazywanie „ducha kundalini” przez hinduskich guru lub indiańskich szamanów.

Po trzecie, sami „przekazujący” nazywani czasem „generatorami mocy” jeżdżą specjalnie w miejsca „przebudzeń”, gdzie można otrzymać takie „namaszczenie”. Pokonują nawet tysiące kilometrów po to, żeby się dać komuś dotknąć, a następnie wrócić do swojego kościoła i przekazywać „moc” następnym. Nie da się tego obronić twierdzeniami o suwerennym działaniu Boga, które wszystkich zaskakuje. Tak było w przypadku Toronto, dokąd jeździli ludzie z całego świata po „świeży ogień”, który zawlekli również do Polski. Tak było w przypadku Brownsville w Pensacoli i ostatnio w przypadku Lakeland na Florydzie, skąd to szaleństwo było transmitowane na cały świat za pośrednictwem God TV (sic!).

Po czwarte, jak już wspomniałem, przeżycia tego rodzaju są wynikiem starannie wyreżyserowanego spektaklu, w którym ogromną rolę gra prosta manipulacja tłumem, odpowiednia muzyka i oczywiście oczekiwania tego tłumu. W takich warunkach można „wyprodukować” wiele emocjonalnych przeżyć, a nawet uzdrowień psychosomatycznych, które są jednak krótkotrwałe i dlatego gdy choroby wracają, trzeba wmawiać nieszczęsnym ofiarom, że teraz muszą „utrzymać uzdrowienie przez wiarę”, a jeśli nie utrzymają, to jest ich problem, albo nawet mają jakiś ukryty grzech. Oczywiście Biblia o czymś takim nie wspomina, ale autorzy takich teorii raczej się tym nie przejmują. W końcu litera zabija, no nie?

Czy Whitefield, Wesley, Finney lub Edwards jeździli gdzieś po jakieś „namaszczenie”, a następnie przywozili je do swoich kościołów, dotykając w czoła wszystkich, których udało im się przekonać, że konwulsje, śmiech, bieganie wokół sali, szczekanie, wycie i inne ekscesy pochodzą od Ducha Świętego i są dowodem przejścia na wyższy poziom duchowości? Nie. Dlatego przytaczane analogie są po prostu fałszywe.

Jako charyzmatyk wiem, że Duch Święty może działać dzisiaj w Kościele za pośrednictwem prawdziwych darów łaski czyli charyzmatów. Działał po śmierci apostołów, działał po zakończeniu procesu uznawania kanonu Biblii, co się da historycznie udowodnić. Słowo Boże mówi, że proroctwa i języki ustaną dopiero wtedy, gdy poznamy tak, jak jesteśmy poznani i ujrzymy twarzą w twarz [I Kor. 13:12]. Trzeba się nieźle nagimnastykować, próbując wykazać, że chodzi o moment inny niż wtedy, gdy pozostanie już tylko miłość, ponieważ Bóg będzie wszystkim we wszystkim [I Kor. 15:28] i dlatego dary Ducha nie będą już potrzebne. Uważam, że aby ostrzegać przed nadużyciami charyzmatów, nie ma potrzeby przechodzić na pozycje cesacjonistyczne i twierdzić, że Duch Święty nie może działać tak, jak obiecuje nam to w Słowie Bożym.

Co więcej, sam doświadczam takiego działania Ducha Świętego, modlę się innymi językami, zdarzało mi się prorokować, a uzdrowień w życiu doświadczyłem już wielokrotnie. ALE za apostołem Pawłem uważam, że w myśleniu mamy być dojrzali [I Kor. 14:20], a trzeźwość umysłu jest nam dana przez Ducha Świętego [Ef. 4:17-19]. Jeśli będziemy w myśleniu jak niemowlęta, to nie będzie to miało nic wspólnego ani z dziecięcą ufnością, ani z duchową dojrzałością – po prostu charyzmatyk nie powinien być kimś, kto zamiast dawać Bogu przemieniać się w duchu umysłu [Rzym. 12:1-2] i miłować Boga z całej myśli [Mat. 22:37] postanawia przestać umysłu używać i poczytuje to sobie w dodatku za chrześcijańską cnotę. Nawet poganie wiedzą, że „gdy rozum śpi, budzą się demony”.

Kundalini? No i co z tego?”

Andrew Strom w swoim materiale „Duch kundalini w Kościele” pokazuje zdumiewające podobieństwo manifestacji duchowych w różnych religiach nie mających nic wspólnego z Duchem Świętym z tymi, jakie od jakiegoś czasu stają się coraz bardziej popularne w Kościele. Ich zwolennicy odpowiadają: „No i co z tego? Przecież to nie dowodzi, że one nie mogą być od Boga”. Jeden z nich przytacza następującą analogię:

„Jeśli dwie osoby głośno się śmieją, to jedna może to robić dlatego, że ją coś rozbawiło, a przez drugą mogą się śmiać demony. Obydwie używają tej samej twarzy, tego samego aparatu, mięśni i ciała i ludzkiego głosu. Ale różnica jest w źródle, oczywiście”.

I do tego momentu zgadzam się całkowicie. Różnica rzeczywiście jest w źródle.

W tym momencie autor buduje tzw. „strawmana” - czyli wkłada w usta „łowców herezji” coś, co nazywa ich poglądem, a następnie obala. Jaki to pogląd?

„Argumentacja tych łowców herezji jest taka, że każdy, kto śmieje się głośno, prawdopodobnie jest zdemonizowany albo pod wpływem tego ducha” - i słusznie nazywa bezsensowną argumentację, którą... sam wymyślił! Brawo, „strawman” otrzymał śmiertelny cios!

Skoro autor tej wypowiedzi dyskutuje sam ze sobą, to może warto byłoby jednak zapoznać się z rzeczywistą argumentacją „łowców herezji”.

Otóż analogia zaprezentowana powyżej jest całkowicie fałszywa. „Łowcy herezji” nie mają nic przeciwko śmiechowi jako takiemu (nawet głośnemu) i dobrze wiedzą, że można się śmiać z różnych powodów. Problem polega na rodzaju śmiechu, sposobie jego wywoływania, a także na świadomości, z czego właściwie się śmiejemy.

Jeden z usługujących podczas któregoś z przebudzeń (nie pamiętam, czy to był Finney, Edwards czy Wesley) miał zwyczaj pytać się człowieka roześmianego podczas spotkania modlitewnego, dlaczego się śmieje. Jeśli delikwent po prostu radował się ze zbawienia i panował nad sobą, ale odczuwał Bożą radość, wtedy tylko pozostało dziękować Bogu. Natomiast gdy zapytany nie panował nad sobą, śmiejąc się spazmatycznie i kompletnie bez powodów, albo coś go zmuszało do nerwowego chichotu nie mającego nic wspólnego z radością, pokojem i wstrzemięźliwością, to interpretowano źródło jako demoniczne. Wszystko to przy założeniu, że dana osoba zaczynała się śmiać sama – a przecież w wielu przypadkach w czasie tzw. dzisiejszych „przebudzeń” usługujący modlą się nad wierzącymi właśnie po to, żeby spowodować niekontrolowany, spazmatyczny śmiech – czyli WYWOŁAĆ reakcje, które usługujący uznają za pochodzące od Ducha Świętego. Dlatego zdarza się, że usługujący sugerują obecnym, żeby się otworzyli na „moc”. Ale czy są pewni, skąd ta moc pochodzi?

Różnica istotnie jest w źródle. Strom słusznie zwraca uwagę na to, że skutki są identyczne dla postronnego obserwatora. Jeśli tak, to należałoby zadać sobie pytanie, czy przypadkiem ich identyczność nie polega na tym, że źródło jest to samo jak w przypadku przeżyć religijnych w hinduizmie, new age czy wśród indian. Tematu nie wolno bagatelizować tylko dlatego, że ktoś nam próbuje wmówić, iż mając Ducha Świętego jesteśmy nietykalni przez zwiedzenie. Takie zapewnienia nie wytrzymują krytyki – i to nie ze strony „łowców herezji”, tylko ze strony samych apostołów. Ale o tym w dalszej części artykułu.

Wróćmy do źródła. Jak sprawdzić, czy źródłem określonych manifestacji jest Duch Święty czy duch zwodniczy podający się za Niego? Przede wszystkim, nie mamy biblijnych podstaw do założeń, że to nie może być duch zwodniczy. Zaklinanie rzeczywistości nic tutaj nie pomoże. Zbyt wielu wierzących już tkwi (lub kiedyś tkwiło) w zwiedzeniu, żeby uparcie zamykać oczy i udawać, że czegoś takiego albo nie ma, albo nie jest w stanie nam to zaszkodzić. Mamy do dyspozycji zbyt wiele świadectw ludzi, którzy się otworzyli na „moc” podczas „nabożeństwa przebudzeniowego”, a potem musieli pokutować i wołać do Boga, żeby ich ta „moc” opuściła – linki do niektórych świadectw przytaczam w niniejszym artykule.

Zajmijmy się podstawową sprawą, jaką jest owoc Ducha Świętego i różnica między tym owocem, a skutkami działania duchów zwodniczych.

Poznacie po owocach

„Z ulegania zaś Duchowi Świętemu rodzi się: miłość, radość, pokój, cierpliwość, łaskawość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Rzecz jasna, że temu wszystkiemu nie sprzeciwia się żadne Prawo.” [Gal. 5:22-23 BWP]

„Dlatego też dokładajcie wszelkich starań, aby waszej wierze towarzyszyły dobre uczynki, a dobrym uczynkom pełne rozeznanie; z tym zaś niech idzie w parze całkowite panowanie nad sobą, połączone z najwyższą cierpliwością i z pobożnością. Wreszcie pobożności niech towarzyszy braterska przyjaźń, a przyjaźni prawdziwa miłość. Jeśli posiądziecie te oto przymioty i będziecie się przyczyniać do ich wzrostu, spotęguje się również wasza gorliwość i doskonalsze stanie się poznanie Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Natomiast ten, kto ich nie posiada, jest podobny do ślepca oraz do człowieka, który zapomniał, że został już oczyszczony ze swoich grzechów” [II Piotra 1:5-9]

Zwolennicy ekstatycznych manifestacji w Kościele twierdzą, że szarpanie ciałem, całkowity brak opanowania, zachowania nie mające nic wspólnego z łagodnością, przejawy niepokoju ruchowego i innego, histeria, wydawanie odgłosów zwierzęcych, bieganie wokół sali bez celu albo padanie do tyłu w pozach tak upokarzających, że potrzebne są specjalne „służby” przykrywające niewiasty „odpoczywające w duchu” - to wszystko jest efekt ulegania Duchowi Świętemu, który rzekomo w ten sposób działa w Kościele.

Duch Święty nie jest duchem braku opanowania, niepokoju, histerii, spazmatycznego śmiechu, drgawek ani żadnych innych manifestacji, które poniżają człowieka. Osobiście miałem do czynienia z czymś takim. Na pewnej konferencji osoba stojąca przede mną zaczęła przejawiać takie manifestacje w postaci gwałtownego wymachiwania ręką, którego nie potrafiła opanować. Zapytałem się jednego z „usługujących” czy to jest od Ducha Świętego. Powiedział, że tak. Ja jednak po cichu zgromiłem tego ducha w imieniu Jezusa. Manifestacja momentalnie ustała.

Bóg może czynić wszystko, o ile nie jest to sprzeczne z Jego naturą i nauczaniem zawartym w Słowie Bożym. Dlatego ludzie uwalniani przez Pana Jezusa od demonów „przychodzili do zmysłów”, tak jak ten opętany przez legion:

„Ludzie wyszli zobaczyć, co się stało, i przyszli do Jezusa, i zastali tego człowieka, z którego demony wyszły, przyodzianego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u stóp Jezusa, i zlękli się” [Łuk. 8:35]

Jak się zachowywał ten człowiek zanim został uwolniony? Gwałtownie. A po uwolnieniu? Był już przy zdrowych zmysłach i siedział u stóp Jezusa. Nie biegał wokół Niego, nie śmiał się histerycznie, nie wił się na ziemi.

Bóg wielokrotnie mówił to proroków, którzy padali przed Nim – zawsze świadomie i na twarz, w geście największego uwielbienia. Co wtedy mówił do nich? Kładł ich na ziemię czy stawiał na nogi?

„I była tam nade mną ręka Pana. I rzekł do mnie: Wstań, wyjdź na równinę, a tam do ciebie przemówię! Wstałem więc i wyszedłem na równinę, a oto stała tam chwała Pana taka jak ta chwała, którą widziałem nad rzeką Kebar, i upadłem na twarz. I wstąpił we mnie Duch, i postawił mnie na nogi, i przemówił do mnie tymi słowy: Idź i zamknij się w swoim domu.” [Ez. 3:22-24]

„A widzenie, które miałem, było podobne do owego widzenia, które miałem wówczas, gdy przybył, aby zniszczyć miasto, i podobne do owego widzenia, które miałem nad rzeką Kebar. I upadłem na twarz. Gdy chwała Pana weszła do świątyni bramą, która jest zwrócona ku wschodowi, wtedy duch uniósł mnie i wprowadził na dziedziniec wewnętrzny, a oto świątynia była pełna chwały Pana” [Ez. 43:3-5]

Czy prorocy „odpoczywali w duchu” albo „padali w duchu”, żeby Bóg do nich mówił?

„I zostałem sam, i widziałem to potężne zjawisko. Lecz nie było we mnie siły; twarz moja zmieniła się do niepoznania i nie miałem żadnej siły. I usłyszałem dźwięk jego słów; a gdy usłyszałem dźwięk jego słów, padłem na twarz nieprzytomny i leżałem twarzą ku ziemi. Lecz oto dotknęła mnie jakaś ręka i podniosła mnie tak, że oparłem się na kolanach i na dłoniach. I rzekł do mnie: Danielu, mężu miły, uważaj na słowa, które ja mówię do ciebie, i stań tam, gdzie stoisz, bo teraz jestem posłany do ciebie! A gdy wypowiedział do mnie te słowa, powstałem drżąc” [Dan. 10:8-11]

Biorąc pod uwagę fakt, że Duch Święty wpływa na człowieka w sposób harmonizujący z tym, co jest o tym wpływie napisane w Biblii, raczej nie można Mu przypisywać działania przeciwnego.

Czy duchy zwodnicze podszywające się pod Ducha Świętego będą działać zgodnie ze swoją naturą? Tak – i właśnie dlatego zwolennicy ekscesów muszą się tak mocno nagimnastykować, żeby udowodnić, że manifestacje charakterystyczne dla demonów mogą być identyczne jak te, których autorem jest Bóg pokoju.

Następna sprawa to długotrwały owoc w życiu człowieka, który przeżywa takie manifestacje. Z własnej obserwacji wiem, że oprócz krótkotrwałego „pałera” (tak się to nazywa w środowisku) jakoś nie widać w większości przypadków uświęcenia na dłuższą metę, daleko idących przemian charakteru, większej bojaźni Bożej, zwycięstwa nad grzechem, duchowej dojrzałości i wszystkiego, czego oczekiwalibyśmy, gdyby takie manifestacje były Bożym działaniem. Bo jaki w zasadzie miałby być cel takich „fajerwerków”? Komu to ma służyć oprócz ludzi, którzy mogą na tym zarobić pieniądze, odebrać sobie chwałę jako „namaszczeni mężowie Boży” czy odtrąbić sukces w postaci skutecznego wywołania „mocy”? Nie oszukujmy się – prawda jest taka, że jeśli ktoś dotyka innych i oni upadają, to od razu zyskuje sobie pewną sławę. A jest ona cenna w środowiskach charyzmatycznych do tego stopnia, że niektórzy stosują konkretne tricki, żeby ludzi przewracać i robią to świadomie.

Innym owocem życia z Bogiem jest trzeźwe myślenie.

„Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia” [II Tym. 1:7 BT]

Grecki wyraz „sophronismos” oznacza „wzywanie do trzeźwości myślenia, umiarkowania i samo-kontroli”. Do tego wzywa Duch Święty. Dlatego właśnie apostoł Paweł napomina kościół w Koryncie, żeby jego członkowie nie zachowywali się w sposób kojarzący się osobom postronnym z szaleństwem:

„Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali. W zakonie napisano: Przez ludzi obcego języka i przez usta obcych mówić będę do ludu tego, ale i tak mnie nie usłuchają, mówi Pan. Przeto mówienie językami, to znak nie dla wierzących, ale dla niewierzących, a proroctwo nie dla niewierzących, ale dla wierzących. Jeśli się tedy cały zbór zgromadza na jednym miejscu i wszyscy językami niezrozumiałymi mówić będą, a wejdą tam zwykli wierni albo niewierzący, czyż nie powiedzą, że szalejecie?” [I Kor. 14:20-23]

Mówienie językami jest znakiem dla niewierzących i dlatego nie powinno wyglądać dla osoby niezorientowanej jak zbiorowe szaleństwo – wręcz przeciwnie! Paweł wyraźnie mówi, żeby unikać sytuacji, w których Kościół dawałby powody do takich podejrzeń. Apostoł, który sam jak najbardziej był charyzmatykiem, nie odrzuca jednak mówienia językami jako charyzmatu – oddziela publiczne mówienie językami „w zgromadzeniu” (które powinno być tłumaczone jako przesłanie skierowane do całej społeczności) od osobistej modlitwy w językach, która powinna być na tyle cicha, żeby mówić „sobie i Bogu”, nie wprowadzając chaosu do modlitwy kościoła [I Kor. 14:28].

Mam pytanie do zwolenników „duchowych manifestacji”. Skoro Paweł uznaje za niedopuszczalny przejaw szaleństwa już coś takiego jak jednoczesne publiczne mówienie językami bez tłumaczenia, to co by powiedział, gdyby członkowie kościoła w Koryncie zaczęli padać jak muchy, wić się jak węże, ryczeć jak osły i śmiać się histerycznie nie wiadomo z czego? Czy naprawdę uważacie na podstawie tego tekstu, że apostoł uznałby to za „wielkie przebudzenie”? Czy chwalił kościół w Koryncie za cielesne nadużywanie charyzmatów, czy karcił i napominał?

Myślę, że nasi adwersarze powinni sobie głęboko przemyśleć ten fragment, zanim idąc tropem szyderców przypiszą apostołom zataczanie się, bełkotanie i niepohamowany śmiech w Dniu Pięćdziesiątnicy – i to tylko dlatego, że taka spekulacja pasuje im do z góry założonej tezy.

Fakt, że ktoś zna Boga i ma wewnętrzne potwierdzenie prowadzenia Ducha Świętego nie czyni go nietykalnym przez zwiedzenie. Szczególnie w przypadku, gdy ogarnięty duchową pożądliwością przeżywania mocy zaczyna przekręcać święte Słowo Boże, żeby własne przeżycia uzasadnić. Bóg nie da się z siebie naśmiewać [Gal. 6:7] i doskonale wie, kiedy w naszym sercu pojawia się coś takiego. Będzie ostrzegał, ale w razie uporu po prostu może zostawić człowieka na pastwę jego pożądliwości [Rzym. 1:28]. A potem się dziwimy, że ten czy ów „namaszczony mąż Boży” przez lata ukrywa się z alkoholizmem, molestuje niewiasty, współżyje z mężczyznami, albo się rozwodzi z żoną – i robi to wszystko usługując podczas „przebudzeń”, a wokół ma swoich kolegów, którzy są prorokami i nie mają poznania na temat jego grzechu, dopóki nie stanie się on jawny dla wszystkich. Delikatnie mówiąc, coś tu nie gra – i nie piszę tego z satysfakcją. To jest dramat dla Kościoła. Ale jak może być inaczej, jeśli trzoda jest coraz bardziej zachęcana do porzucenia trzeźwości w myśleniu, do bezkrytycznego traktowania „mężów Bożych”, a nawet straszona, że nie wolno ich krytykować, bo to jest „podnoszenie na nich ręki”?

Ktoś może powiedzieć, że przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami i że nie można podważać działania Ducha Świętego tylko dlatego, że ten czy ów usługujący, który kładł pokotem i wprowadzał w odmienne stany świadomości tłumy ludzi, teraz nagle okazuje się być notorycznym grzesznikiem, który kładł ręce na wiele osób. Problem polega na tym, że gdyby rzeczywiście za takimi „przebudzeniami” stał Bóg, to wtedy grzech byłby ujawniany, piętnowany i wyznawany, ponieważ „nie ostanie się grzesznik w zgromadzeniu sprawiedliwych” [Ps. 1:5]. Właśnie dlatego Paweł pisze o działaniu charyzmatów w Kościele:

„Lecz jeśli wszyscy prorokują, a wejdzie jakiś niewierzący albo zwykły wierny, wszyscy go badają, wszyscy go osądzają, skrytości serca jego wychodzą na jaw i wtedy upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu i wyzna: Prawdziwie Bóg jest pośród was” [I Kor. 14:24-25]

Gdyby Duch Święty działał podczas takich „eventów” jak za czasów Ananiasza i Safiry, to mielibyśmy stosy trupów – i to nawet wśród usługujących. Tymczasem po latach dowiadujemy się, że ten czy ów żył w notorycznym grzechu, jednocześnie „udzielając duchowej mocy”. Skoro to nie zostało ujawnione, to jaki duch „się przechadzał” w zgromadzeniu ludzi, którzy są zainteresowani głównie przeżywaniem odmiennych stanów świadomości, a gdy im się „wyładują akumulatory”, to muszą pojechać na kolejną konferencję, żeby znowu jakiś „namaszczony generator” dotknął ich w czoło?

I jeszcze jedno. Są tacy „duchowi akwizytorzy”, którzy zajmują się rozprowadzaniem „jaj-niespodzianek”. Jedni dobrze wiedzą, że w jaju siedzi skorpion, a inni rozprowadzają te jaja w dobrej wierze, bo nigdy nie pytali, co jest w środku, a wygląda ładnie. Mają oni tę nieprzyjemną cechę, że znając Słowo Boże, przekonują o stuprocentowym bezpieczeństwie „jaja-niespodzianki”: „Proś o jajo, a nie dostaniesz skorpiona, bo Bóg tak obiecał”. Problem polega na tym, że to ONI dają to jajo, to DO NICH trzeba przyjść, to ONI dotykają w czoło, to NA NICH trzeba się otworzyć. Czy zauważyliście, że oni nie mówią Wam całej prawdy? Przeczytajmy, KOGO trzeba prosić i KTO da nam na pewno jajo bez niespodzianki w środku:

„Gdzież jest taki ojciec pośród was, który, gdy syn będzie go prosił o chleb, da mu kamień? Albo gdy będzie go prosił o rybę, da mu zamiast ryby węża? Albo gdy będzie prosił o jajo, da mu skorpiona? Jeśli więc wy, którzy jesteście źli, umiecie dobre dary dawać dzieciom swoim, o ileż bardziej Ojciec niebieski da Ducha Świętego tym, którzy go proszą” [Łuk. 11:11-13]

To nie do ludzi trzeba się zwracać o jajo, tylko do Ojca. Ojciec nie musi nikogo dotykać w czoło, do Ojca nie trzeba jechać wiele kilometrów po „świeży ogień”, Ojciec nie organizuje „eventów” z rozdawaniem Ducha Świętego. Możemy być spokojni, że Ojciec nie da nam jaja-niespodzianki. Dlatego unikajmy akwizytorów, którzy koniecznie będą chcieli nam wmówić, że to oni rozdają Ducha Świętego. Jeśli ktoś ma na nas włożyć ręce, niech to będzie osoba zaufana, która wydaje owoc Ducha w swoim życiu i sama nie siedzi w grzechu.

Oczywiście, jeśli po prostu jesteśmy pożądliwi i chcemy mocy na własnych warunkach od ludzi, których albo nie znamy, albo po prostu łechtają nam uszy, to nie oszukujmy sami siebie i nie próbujmy oszukać Ojca, że chcemy dostać jajo. Chcemy skorpiona, to dostaniemy skorpiona. Tylko nie miejmy potem pretensji do Ojca, że nas oszukał.

Strach przed zwiedzeniem jest zwiedzeniem?

Bóg obdarzył wszystkie żyjące istoty instynktem samozachowawczym, który pomaga uniknąć śmierci fizycznej, włączając się w sytuacji zagrożenia życia. Ludzie również zostali nim obdarzeni. Nie oznacza to rzecz jasna, że wszyscy chodzimy przerażeni i przez cały czas szukamy potencjalnej katastrofy. Owszem, istnieją hipochondrycy i ludzie ogarnięci różnego rodzaju maniami prześladowczymi, ale to uznaje się za stan chorobowy, czyli nienormalny. Jednak zdrowy człowiek w sytuacji zagrożenia otrzymuje dodatkowe dawki adrenaliny w wyniku strachu przed utratą życia. Czy podobnie jest w rzeczywistości duchowej? Owszem, i dlatego ludzie narodzeni na nowo z Ducha Świętego oraz Kościół jako całość zostali obdarzeni czymś takim, jak duchowe rozeznanie, a Słowo Boże nakłada na nas obowiązek rozsądzania, czy nie mamy do czynienia z duchowym zagrożeniem.

Szerzej temat rozsądzania duchowego jest omówiony w książce „Sądzić czy nie sądzić?” dostępnej na naszej stronie w pliku pdf. Tutaj powiem tylko, że Przeciwnik, który „chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając, kogo by pochłonąć” [I Piotra 5:8] musi temu jakoś przeciwdziałać, żeby nas skutecznie podejść. Co robi? Próbuje „zneutralizować” naszą zdolność i świadomość konieczności duchowego rozeznawania, wprowadzając niewielkie dawki różnych „szczepionek”.

Niestety, z przykrością trzeba zauważyć, że do podawania tych szczepionek służą mu ludzie działający wewnątrz Kościoła – no, bo któż lepiej nadawałby do stosowania w charakterze „miejscowego znieczulenia” niż ci, których słuchacze obdarzają zaufaniem?

Jedną z takich szczepionek jest twierdzenie, że nic nam nie grozi, bo przecież znamy głos Pasterza, a sam strach przed zwiedzeniem jest sam w sobie zwiedzeniem. To kłamstwo (nie wiem, na ile świadomi są ludzie, którzy się nim posługują) ma dwie nogi. Zacznijmy od tej drugiej – czyli od stwierdzenia, że strach przed zwiedzeniem jest zwiedzeniem.

Zastanawiająca jest ta kompletnie beztroska „odwaga”, która ma być dowodem wiary w to, że wierzący zawsze i wszędzie będą właściwie słyszeć głos Pasterza - nawet wtedy, gdy przyjdą tacy, którzy w Jego imieniu zwiodą wielu. Takiej „odwagi” nie wykazywał nawet sam apostoł Paweł:

„(...) Obawiam się jednak, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi. Bo gdy przychodzi ktoś i zwiastuje innego Jezusa, którego myśmy nie zwiastowali, lub gdy przyjmujecie innego ducha, którego nie otrzymaliście, lub inną ewangelię, której nie przyjęliście, znosicie to z łatwością” [II Kor. 11:3-4]

Krótko mówiąc, Paweł OBAWIAŁ SIĘ, że Koryntianie mogą zostać zwiedzeni. W jaki sposób? Ano w taki, że mogą przyjąć innego ducha lub inną ewangelię. Od ludzi zwiastujących innego Jezusa. Jeśli obawa przed zwiedzeniem jest zwiedzeniem, to nie pozostaje nam wyciągnąć innego wniosku jak ten, że apostoł Paweł... sam był zwiedziony.

Tak się składa, że zwiedzenie jest czymś realnym, ma charakter duchowy i przekłada się na skażenie myśli, które mogą się odwrócić od szczerego oddania Chrystusowi. Tak pisze Paweł. Czy to znaczy, że chodził przerażony albo siał panikę w korynckim kościele? Nie. Po prostu zdawał sobie sprawę z realności duchowego zwiedzenia oraz z jego mechanizmu. Czyli z czegoś, o czym nasi „beztroscy na Syjonie” adwersarze nawet nie chcą myśleć, lecz zamiast tego chowają głowę w piasek i zachęcają do tego innych. Jeśli uda im się wpoić w swoich słuchaczy przekonanie, że absolutnie nie muszą się obawiać zwiedzenia, to efektem będzie stopniowe zdejmowanie duchowej zbroi, która nie będzie przecież już potrzebna. Jakże wtedy ostaniemy się w dniu złym [Ef. 6:10-17]?

Jak widać z tego fragmentu, nie walczymy z ciałem i krwią – mamy być cały czas uzbrojeni i gotowi.

„W końcu, bracia moi, umacniajcie się w Panu i w potężnej mocy jego. Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” [Ef. 6:9-11]

Wracając do pierwszej nogi kłamstwa stanowiącego szczepionkę od Przeciwnika, zastanówmy się czy przekonanie o tym, że zawsze i wszędzie będziemy właściwie słyszeć głos Pasterza ma umocowanie w Jego Słowie. Gdzie On powiedział, że mamy taką gwarancję bez względu na to, czy w Nim trwamy, jakich wyborów dokonujemy i czym się kierujemy?

Czy zasadzki diabelskie są faktem? Tak. Jak się przed nimi ostać? Czy wystarczy świadomość, że znamy głos Boży i wewnętrzne przekonanie o prowadzeniu Ducha? Nie. Oczywiście, że to od Pana pochodzi potężna moc i że sami z siebie nic uczynić nie możemy. Ale to, czy będziemy się umacniać w TYM Panu i Jego mocy, a nie zaczniemy przyjmować jakiegoś INNEGO Jezusa w innym duchu, zależy od nas. Przeciwnik, który posyła do Kościoła całe hordy „namaszczonych” i proponuje coraz to innych „Jezusów”, wie o tym lepiej od nas. Właśnie dlatego TEN PRAWDZIWY Jezus powiedział:

„Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Albowiem wielu przyjdzie w imieniu moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą. (…) I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu. A ponieważ bezprawie się rozmnoży, przeto miłość wielu oziębnie. A kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (…) Gdyby wam wtedy kto powiedział: Oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych. Oto przepowiedziałem wam” [Mat. 24:4-5; 11-13; 23-25]

„Baczenie” nie jest przerażeniem. „Baczyć” to „uważać”. Trwając w Panu i potężnej mocy Jego, będziemy równocześnie zachęceni to chodzenia w pełnej zbroi Bożej. A ta zbroja ma chronić umysł przyłbicą zbawienia, serce pancerzem sprawiedliwości, lędźwie pasem prawdy. Mieczem Ducha jest zaś Słowo Boże, ponieważ kto w Słowie nie wytrwa, nie będzie prawdziwie uczniem Pańskim:

„Mówił więc Jezus do Żydów, którzy uwierzyli w Niego: Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” [Jan 8:31-32]

Trwanie w Słowie to coś więcej niż wykorzystywanie Słowa do usprawiedliwiania duchowych przeżyć wątpliwego, albo nawet demonicznego pochodzenia. To coś więcej niż osobiste przekonanie, że znamy głos Pasterza. To jest również wierność i posłuszeństwo Jego głosowi, dokądkolwiek nas poprowadzi oraz świadomość, że jeśli słyszymy jakiś głos, który nie jest zgodny z Jego Słowem, to po prostu nie jest Jego głos – nawet, jeśli brzmi kusząco i odpowiada naszym cielesnym lub duszewnym pragnieniom. Dlatego Jego Słowo trzeba pochłaniać, trzeba się Nim karmić, przyswajać i trawić. Prowadzenie Duchem w oderwaniu od prowadzenia Słowem przypomina pływanie statkiem bez busoli albo budowanie domu bez użycia pionu murarskiego. Charyzmatycy mają niestety tendencję do takiego pływania i budowania, często posiadając jednocześnie przekonanie o przynależności do jakiejś duchowej elity, ponieważ zostali obdarzeni darami łaski. Właśnie to Przeciwnik również wykorzystuje perfekcyjnie, ponieważ zna Słowo i wie, że

„Pycha chodzi przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną” [Przyp. Sal. 16:18]

Wątek ekumeniczny

Gdy po raz kolejny usłyszycie lub przeczytacie argumentację w rodzaju:

„Padanie pod mocą było udziałem chrześcijaństwa w całej jego historii – w kościele katolickim i wspólnotach protestanckich”

to zacznijcie się rozglądać za autorem takiego twierdzenia na imprezach ekumenicznych. Zauważcie, że to stwierdzenie implikuje bardzo ważną rzecz: Otóż zdaniem osoby, która je wypowiada, katolicyzm jest chrześcijaństwem.

Tak się jakoś składa, że coraz więcej charyzmatycznych „mężów Bożych” z kręgów protestanckich albo przechodzi na katolicyzm, albo zaczyna prowadzić jawne działania ekumeniczne, traktując papieża jako wielkiego chrześcijańskiego przywódcę. Ekscesy, o których mówimy, są normą dla tych środowisk, a przeżycia w kościołach charyzmatycznych są identyczne jak te, które obserwujemy w katolickich wspólnotach Odnowy w Duchu Świętym. Okazuje się, że wspólne przeżycia potrafią łączyć bardziej, niż dzieli prawda Słowa Bożego. Okazuje się również, że wiele tysięcy naszych ojców w wierze zginęło zupełnie niepotrzebnie na stosach, odmawiając przyjęcia „Jezusa Eucharystycznego”, który rzekomo pojawia się w hostii i przebywa w kryjówce jaką jest tabernakulum. I to mimo ostrzeżeń samego Pana Jezusa, który powiedział:

„Gdyby więc wam powiedzieli: Oto jest na pustyni - nie wychodźcie; oto jest w kryjówce - nie wierzcie. Gdyż jak błyskawica pojawia się od wschodu i jaśnieje aż na zachód, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego” [Mat. 24:26-27]

oraz apostoła Pawła:

„Albowiem, ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujecie, aż przyjdzie” [I Kor. 11:26]

Trudno się dziwić stwierdzeniom niektórych charyzmatyków, jak Bert Clendennen, że katolicka odnowa jest „koniem trojańskim” dla Kościoła Jezusa Chrystusa. [5] Jeśli osoby przekonane o prowadzeniu Duchem Świętym i twierdzące, że znają głos PRAWDZIWEGO Pasterza, utrzymują że katolicyzm jest prawdziwym chrześcijaństwem, to moim zdaniem jest to dowód, że samo własne przekonanie o znajomości Pana nie musi się pokrywać z faktycznym prowadzeniem przez Niego. A jeśli już ktoś uwierzył, że Jezus Eucharystyczny (czyli inny Jezus niż ten, którego głosił Paweł i apostołowie) jest tożsamy z prawdziwym, to nie ma się co dziwić, że będzie „filozofował” następująco:

Czy diabeł będzie wzywał do naśladowania Jezusa?”

Jako były katolik uważam, że całe zjawisko Odnowy w Duchu Świętym było szansą dla kościoła rzymsko-katolickiego, a właściwie do wyjścia z Wszetecznicy położonej na siedmiu wzgórzach [Obj. 17] dla jak największej liczby ludzi, którzy poznali Ewangelię. Wielu skorzystało, w tym ja. Od 25 lat dziękuję Bogu za to, że ktoś ze wspólnoty charyzmatycznej przedstawił mi prawdziwą Ewangelię (działając wbrew doktrynie własnego kościoła), i że dzięki temu poznałem prawdziwego Jezusa, narodziłem się na nowo, a Jezus otworzył mi oczy i prawda mnie wyzwoliła z ciemności religijnego systemu.

Ale Słowo Boże nie kłamie i zapowiada połączenie się wszystkich religii w imię jedności oikumene czyli całego zamieszkałego świata [Obj. 13:3-4; 11-14]. Jesteśmy właśnie świadkami niebywałego przyspieszenia tego procesu, a wszystkie oczy są skierowane na papieża jako potencjalnego przywódcę, co zresztą odpowiadałoby dążeniom i ambicjom papiestwa od momentu utrwalenia się tego systemu.

Apostoł Jan widząc Wielką Wszetecznicę zdumiał się bardzo [Obj. 17:6]. Czy miałby prawo się zdumiewać, gdyby zobaczył coś, co zawsze było wrogie Bogu i Kościołowi? Czy może jego zdumienie było spowodowane faktem, że oto Oblubienica przekształciła się we Wszetecznicę – zupełnie jak w przypadku niegdysiejszego Izraela, kiedy to Pan pozostawił sobie jedynie wierną resztkę?

Ja sam jestem nie mniej zdumiony, gdy słyszę z ust kogoś, kto uważa się za prowadzonego przez Ducha i znającego głos Pasterza, że przecież diabeł nie będzie nikogo nakłaniał do pójścia za Jezusem. I jeszcze zapewnienie, że jeśli tylko ktoś mówi, że Jezus jest jego Panem, to z pewnością mówi to w Duchu Świętym.

Oczywiście Paweł zakłada, że chodzi o tego Jezusa, którego on głosi, bo przecież Jezus Świadków Jehowy jest ich Panem i oni to wyznają. Mormoni też wyznają, że Jezus jest Panem. Katolicy, protestanci, antytrynitarze i heretycy wszelkiej maści – wszyscy mają jakiegoś Jezusa jako swojego Pana. Czy wszyscy wypowiadają w Duchu Świętym zdanie „Jezus jest Panem”?

Diabeł będzie nakłaniał każdego do pójścia za KAŻDYM Jezusem, byle był inny od Tego, który zbawia. I właśnie dlatego Paweł obawiał się tego, co mogło za jego czasów spotkać Koryntian, a dzisiaj jak widać jest udziałem bardzo wielu wierzących. Całość prowadzi do ekumenicznych konferencji, ekumenicznych marszów „dla Jezusa”, do ekumenicznych „Festiwali Nadziei” i tak dalej.

Słysząc retoryczne pytanie: „Czy diabeł będzie prowadził do naśladowania Jezusa?” chciałoby się rzec: „Święta naiwności!” - gdyby ta naiwność była święta. Ale nie jest. Ona wypływa z braku znajomości Słowa Bożego, rezygnacji z trzeźwego myślenia, porzucenia duchowego rozróżniania i założenia, że każde przeżycie musi być od Boga tylko dlatego, że zostało przeżyte na „chrześcijańskiej” konferencji, w chrześcijańskim kościele i w imieniu jakiegoś „Jezusa”.

Podsumowanie

Nie da się ukryć, że żyjemy w czasach ostatecznych, których cechą charakterystyczną miało być wielkie odstępstwo w Kościele [II Tes. 2:2-3], przystąpienie wierzących do duchów zwodniczych [I Tym. 4:1-3], a także zbieranie sobie takich nauczycieli, którzy będą mówić to, co się publiczności podoba:

„Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” [II Tym. 4:3-4]

Dokładnie to widzimy dzisiaj. Oczywiście, jestem w pełni świadomy, że jeśli ktoś nie zechce dać się ostrzec, to i tak będzie odwracał ucho od prawdy. Jeśli w dodatku ktoś mu chce wmówić, że „łowcy herezji” to są wyłącznie „hejterzy” wylewający „hektolitry jadu”, to niech się może najpierw zastanowi, czy aby takie nazewnictwo używane przez promotorów charyzmatycznych ekscesów nie jest przypadkiem dokładnie tym samym, o co oskarżają innych.

Obserwując to zjawisko od 18 lat widzę, że na całym świecie mechanizm reakcji duchów zwodniczych na to, że ktoś otworzył oczy i zaczyna się sprzeciwiać ich działalności, jest dokładnie taki sam. Kończą się miłe słowa i wspaniałe proroctwa. Zaczyna się zastraszanie, fałszywe oskarżenia, posądzenia o legalizm (bo w tym przypadku Słowo Boże demaskuje, czyli „litera zabija”), o faryzeizm i wreszcie pociski najgrubszego kalibru czyli twierdzenia, że krytyka tego zwiedzenia na podstawie Słowa Bożego jest bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu i że strach przed zwiedzeniem jest zwiedzeniem.

Nie musimy wcale chodzić przerażeni. Wystarczy tylko chodzić przed Panem w czystości serca, w Jego światłości i posłuszeństwie, pochłaniać Jego Słowo, modlić się o ochronę przed zwiedzeniem i unikać ludzi, którzy chcą nam wmówić, że nic nam się stać nie może, a jednocześnie wabić nas, żebyśmy do nich przyszli, bo gdy nas dotkną, to PRZEŻYJEMY PAŁER.

Zauważcie, że z osobistym przeżyciem ani objawieniem nie ma dyskusji. Dlatego hinduista, którzy został dotknięty przez swojego guru w czoło i doświadczył mocy, będzie trudniejszym słuchaczem prostego przesłania Ewangelii. Podobnie wyznawca new age i każdej innej religii opierającej się na doznaniach. Wszyscy oni jednak będą musieli wracać do swoich guru po kolejne dotknięcia, żeby podtrzymywać „ogień” albo stosować metody wprowadzania się w odmienny stan świadomości.

Podobnie jest ze zwolennikami charyzmatycznych ekscesów. Prawda staje się rzeczą względną, jeśli podstawą jest doświadczenie, w świetle którego ją postrzegamy i interpretujemy. Próbowałem z Biblią w ręku rozmawiać na te tematy z ludźmi, którzy pozwolili na siebie nałożyć ręce komuś, kto był w Toronto osobiście lub innemu „akwizytorowi jaj-niespodzianek”. Odpowiedź? „Nie mówi mi o Biblii, bo ja DOŚWIADCZYŁEM MOCY”. Umysł już jest skażony, myśli odwracają się od szczerego oddania się Chrystusowi. Teraz liczy się tylko doświadczenie mocy.

Po jakimś czasie często okazuje się, że wykład Słowa Bożego w sensie nauczania praktycznie przestaje być potrzebny, ponieważ delikwent już „chodzi w duchu” i „jest pod łaską”. Jego namaszczenie osiągnęło już taki poziom, że on ma „Słowo od Pana” dla innych i tak przyziemne rzeczy jak zapieranie się siebie czy przestrzeganie przykazań przestają go interesować. To nic, że jego życie nie jest świadectwem dla świata. To nic, że jego „proroctwa” się nie sprawdzają, albo w ogóle są jeszcze bardziej mętne od tego, co mówił Nostradamus. Zaczyna żyć w świecie charismatic fantasy. I jako charyzmatyk mówię to z przykrością, ponieważ w ten sposób diabłu udaje się zdeprecjonować coś, co Bóg dał, a Kościół niweczy, stając się pośmiewiskiem dla świata.

Teraz, po wielu latach od momentu, kiedy pierwszy raz zaprotestowałem przeciwko takim praktykom w Kościele, widać jeszcze wyraźniej, do czego to wszystko zmierza. Nadchodzi uniwersalna, ekumeniczna duchowość oparta na doświadczeniu mocy, która będzie stanowić podstawę zjednoczonej światowej religii. Omówienie tego tematu znajdziecie w wykładzie Raya Yungena „Nowe oblicze duchowości mistycznej”:

Ray Yungen „Nowe oblicze duchowości mistycznej” (PL)

Część 1

Część 2

Część 3

Mam wielką prośbę do każdego, kto zachował jeszcze odrobinę biblijnej cechy, jaką jest zdrowy rozsądek i zaczyna widzieć, że mamy do czynienia ze zjawiskiem mającym na celu pozbawienie wierzących trzeźwego osądu duchowej sytuacji po to, żeby ich następnie na podstawie „duchowych przeżyć” wciągnąć do ekumenicznej Wielkiej Wszetecznicy pod szyldem innego Jezusa w innym duchu niż Ten, którego poznajemy dzięki Słowu Bożemu:

Uciekaj stamtąd, jeśli ci duchowe życie miłe.

Możliwe skutki trwania w tym zwiedzeniu

W tym miejscu (o ile do niego dotarł) Czytelnik może zadać pytanie – i słusznie – jakie mogą być skutki trwania w czymś takim dla jego życia duchowego.

Przede wszystkim, zwiedzenie – o ile nie jest herezją – nie powoduje od razu utraty zbawienia. Wprowadza natomiast na bardzo niebezpieczną drogę, na której końcu jest przepaść. Dlatego apostołowie tak stanowczo ostrzegają wierzących przed popadnięciem w zwiedzenie i przed zwodzicielami. Przykłady tych tekstów i ich omówienie można bez trudu znaleźć na Ulicy Prostej. Jest ich zbyt wiele, żebym w tym miejscu zaczął je przytaczać.

Czy człowiek zwiedziony nie może kochać Pana Jezusa? Oczywiście, że może Go kochać i nikt mu tej miłości nie odmawia. Oczywiście, że może być szczery i szczerości również nikt nie może mu odmawiać. Problem polega na tym, przed czym ostrzegał i o co się obawiał apostoł Paweł w przypadku ewentualnego zwiedzenia Koryntian: Jeśli przyjmiecie (od razu lub stopniowo) innego Jezusa w innym duchu, to wasze myśli ulegną skażeniu (również nie musi się to stać od razu) i wreszcie odwrócą się od szczerego oddania Chrystusowi. Szczere błądzenie nadal jest błądzeniem. Najlepszym przykładem jest fakt, że przeżycia i ekscesy promowane w środowiskach charyzmatycznych coraz wyraźniej zaczynają je prowadzić w kierunku ekumenicznym. Dzieje się tak dlatego, że przeżycie – jak już wyżej wspomniałem – jest wspólne dla wielu wyznań (a nawet religii) i Słowo Boże jest interpretowane w jego świetle (zamiast odwrotnie) - a umiłowanie prawdy, nienawiść do grzechu i oddzielenie od świata są spychane na dalszy plan, bo „szukamy tego, co nas łączy”, a szeroką drogą idzie się znacznie wygodniej i przyjemniej.

Czy można się narazić na problemy natury demonicznej przy okazji tych ekscesów? Świadectwa mówią, że tak. Ale Bóg od tego uwalnia, o ile ktoś wolności pragnie. Przykłady:

http://www.banner.org.uk/tb/matt.html

http://www.letusreason.org/Pent59.htm

http://truthinreality.com/2012/07/20/the-toronto-blessing-testimonies/

Gdyby ktoś potrzebował czegoś po polsku i z bliska, to na naszym forum jest kilka osób, które przez to przeszły, Bóg im oczy otworzył, pokutowały i szczęśliwie mają za sobą coś, co z pozoru wyglądało bardzo pięknie, a potem przerodziło się w niektórych przypadkach w koszmar.

Drodzy Czytelnicy, w tych sprawach nie ma żartów. To, co z taką energią, a chwilami nawet agresją jest ostatnio promowane w naszym kraju, nie jest niczym nowym i zdążyło już wydać owoce, które można sprawdzić. Ze Słowem Bożym można porównać i wołać do Pana, żeby pokazał prawdę i od zwiedzenia uchronił.

Ja Was mogę tylko ostrzec. Każdy niech sam zdecyduje, co z tym zrobi.

„Lecz przybliżył się koniec wszystkiego. Bądźcie więc roztropni i trzeźwi, abyście mogli się modlić” [I Piotra 4:7]

Krzysztof Dubis

Przypisy:

1. „Argumenty wysuwane przeciwko krytykom fałszywych nauk”, Ewa S. Moen

2. http://chnnews.pl/index.php/pl/kraj/item/2412-oburzenie-duchowoscia-charyzmatykow-sa-zwiedzeni-jest-odpowiedz.html

3. „Counterfeit Revival”, Hank Hanegraaf

4. „Was Jonathan Edwards The Founding Father of The Toronto Blessing?”, Nick Needham

5. „Koń trojański”, Bert Clendennen

   „Koń trojański”, Bert Clendennen video (PL)

Bibliografia:

Polecam do lektury poniższe materiały, choć nie znaczy to, że zgadzam się z każdym poglądem ich autorów co do szczegółu. Uważam, że autorzy mają coś ważnego do powiedzenia na omawiany temat. Jako punkt odniesienia jak zwykle zalecam modlitwę w Duchu Świętym i w imieniu biblijnego Jezusa, Słowo Boże i zdrowy rozsądek.

 

„I Was A Flaky Preacher”, Ted Brooks

http://www.theearlychurch.com/english/flake.htm

 

„War on the Saints”, Jessie Penn-Lewis, Evan Roberts

http://www.hielema.net/Nederlands/Schrijvers/Penn-Lewis-Roberts/pdf/War-on-the-Saints.pdf

http://www.birthpangs.org/articles/background/WarontheSaints/Contents.html

 

„Slain in the Spirit - A Midrashic Perspective”, James Jacob Prasch

http://www.moriel.org/articles/sermons/slain_in_the_spirit.htm

 

„Powaleni w duchu”, Mike Oppenheimer

http://www.ulicaprosta.lap.pl/new/artykuly/apologetyka/20-powaleni-w-duchu

 

„Tragiczna mieszanina”, Bert Clendennen

https://www.youtube.com/watch?v=dmaZMJ2raJ4

 

„Pentecostal and Charismatic - Is There or Was There Any Difference?”, James Jacob Prasch

http://www.moriel.org/articles/discernment/church_issues/pentecostal_and_charismatic.htm